jak było trzeba — o niczym, o wszystkim. Któregoś razu niespodziewanie obrońca wziął od niego słowo, że na sądzie nie przemówi ani słowa, że będzie milczał, tak jak to kiedyś zapowiedział. Obiecał mu z uśmiechem. — Widzicie, panie oskarżony, obronę moją chcę ufundować na waszym milczeniu, boć to jedno mi pozostaje. Nie obawiajcie się, nie powiem nic takiego, żebyście mi potrzebowali przerywać i przeczyć... No zgoda? Żeby już o tym nie mówić? — Zgodził się.
Dzień sądu zastał go w usposobieniu złym. Było mu niewiadomo dla czego ciężko. Źle się obudził, z przykrym uczuciem musu odbycia jakiejś nudnej, beztreściwej i nikomu niepotrzebnej a nużącej formalności. Irytował go ten cały sąd. Czy nie lepiejby było uprzeć się i nie pójść całkiem? Czyż można pozwolić, żeby go wleczono na tę komedję? Wystawiać się na urągowisko i swoją obec-
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.