Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

pływały się w powietrzu, pełnym zgrozy i nieutulonej krzywdy. Nie mogły się wyzwolić, nie mogły odejść dusze tu zamordowane. Krążyły i słaniały się, zduszone, storturowane, rozdarte. Tułały się w przestrzeni nieuchwytne, tragiczne zarysy. Oczy zrozpaczone, oczy skamieniałe, oczy obłąkane, oślepłe od męki, oczy zabijające nienawiścią, umierające z bezsilności — patrzały zewsząd. I stanęła mu przed oczami tasama sala, zalana potokami elektrycznego światła, hucząca muzyką balową, rojąca się od dam, świecąca mundurami wojskowej hołoty. Odżyła dzika nienawiść, która oddawna już, jak rzecz zapomniana i porzucona, spoczywała gdzieś w zamierzchłych czasach. Wparł zimne, pełne okrucieństwa spojrzenie w tych, co z uroczystemi minami siedzieli tuż za katowskim stołem. — I poznał niezgłębione, najokropniejsze z cierpień duszy — ból bezsilności. Ciało bezwiednie prężyło się i zbierało do szalonego skoku. Prze-