zapłakaną. Skąd to? Dla czego to? Nawet nie pytał.
Za ścianą ryknął niespodzianie brutalny śpiew przechodzącej gromady. Groźna siła wybuchała zeń w ponurości i jakby z głębi mroków — w tym dniu wiosennym i słonecznym. Głośno, wrzaskliwie, okrutnie przewalała się wyjąca melodja. Wtórował jej grzmot tęgich, odbijanych w marszu kroków.
Doznał w tej chwili, jak gdyby go przeniesiono niepostrzeżenie do innego obcego świata, w niewiadome, straszliwe miejsce, jak gdyby zasypiał i w niezupełnym jeszcze uśpieniu czuł, że ustaje myślenie rozsądne. Coś wynurzało się i kryło, zatajało się, by znowu nakazywać myśli: zgadnij, przypomnij sobie! Było w tym zniecierpliwienie i niepokój przykry, dławiący. Wreszcie uspokoił się, odgadł:
— To żołnierze przechodzą i śpiewają...
Nie wróciły już chwile z tamtych lat. Tajemniczo odżyły i tajemniczo umknęły tam, gdzie leżą, w odległości niepowrotnych, już
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.