Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

człowieka, gdy wyciąga się, by ująć węża: postanawia, wstydzi się, przymusza się, by przezwyciężyć wstręt, już dotyka i cofa się, już dotyka i cofa się w dreszczu nieprzezwyciężonego strachu — obrzydzenia... Bo ona, bo ta śmierć jest już tuż, stoi przed nim, nie odrywa od niego swego spojrzenia, zatruwa go oddechem, mrozi go. Czuje ją, czuje...
I na jawie, z otwartemi oczami, z umysłem przytomnym ujrzał gdzieś wizję, jakby wyrwaną ze snów.
Ujrzał jednocześnie i jednakowo wyraźnie dwa krańce swojego życia: jego pierwszy i jego ostatni dzień. Widział radość ojca, cierpiący uśmiech matki i maleńkie dzieciątko, zaczątek przyszłego człowieka. A gdzieś daleko w przestrzeni ponure widmo porusza się, idąc przez pustkowie czasów. Ruszyło z miejsca z chwilą, gdy się rozległo pierwsze dziecinne kwilenie. Idzie przez całe lata, nie śpieszy się, nie opóźnia i nie zmienia kie-