bywał, ponad siły ludzkie, wciąż, stopniowo, ustawicznie. Już blizka chwila, gdy nie zdoła tego znieść. Zaraz coś się musi stać...
Stała się noc. Tensam wicher wyje, tensam mur... Czepiają się krawędzi białe świecące ręce. Mocuje się i dźwiga straszny nieznajomy. Dobywa się zajadle ze swego wiecznego ukrycia. O, teraz już wyjrzy... Jego okropny wysiłek — świst spracowanego oddechu. Obsunął się. Głos — szept — zły, wściekły, szyderczy śmiech. — Boisz się? Nareszcie się boisz? Rozumiesz, co ja jestem? Zrozumiałeś nareszcie? Nie? Powiedzieć ci? Nie chcesz? Ha-ha, nie chcesz? A wiesz, że przed tobą, w tejsamej celi czekali na swoje jutro ludzie nieznajomi, dużo, dużo ludzi? Otwórz oczy, stoją tu wszyscy — patrzaj, ilu ich jest. Boisz się? A zaraz przyjdą tu i po ciebie, ot zaraz, słuchaj: już idą po schodach, otwierają drzwi od twojego korytarza. Słyszysz? Wchodzą, wstań! Co
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.