Wiotki jak papier stał się mur, a kraty były z nici powiązane.
Zaczaił się jak dziki zwierz. Czekał, czyhając na pewną chwilę. Myśl, pamięć ustały i wokoło nie było nic, nic... Prężyły się muskuły jak do skoku, jak do walki cudownej, zwycięskiej. Ucho czatuje: cały świat szmerów, dźwięków, tłumione oddechy, skradające się kroki. Żywe, prawdziwe obrazy tłumem wyrastają wśród ciszy. Cisza mówi, namawia, namawia...
I z jasną łatwością już poznaje, co się dzieje, co się czyni tam za murami, tam wśród nocy: już odkrył tajemnicę. Całym skupieniem woli dopomaga trudnej pracy. Dusi go nieprzebrany nadmiar siły.
Chce walczyć, żąda swojego udziału w nieprawdopodobnym zamierzeniu. Rwie się do czynu, jakiemu nie było równego. Gorącą łuną oblewa go wspaniałość tego, co się staje.
Są. Czuje ich obecność. Już są. Czuje
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.