Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

przez mury. Dobrzy, drodzy! O najdrożsi ludzie... Co to? Jak? Drabina? Stalowa piłka? Dzieciństwo, popłoch myśli!
Czyż nie wie? Czyż nie powinien był tego wiedzieć odrazu, bez nieprzytomnego wahania? On, co snuł takie marzenia, budował zuchwałe, nieomylne plany — tam, wtedy — jeszcze na wolności?
Są tam na dole. Są jak u siebie. Tak, tak! Cały gmach, wraz ze wszystkim, co zawiera, z jego życiem i śmiercią, jest we władzy pół roty żołnierzy... W tej półrocie dość kilkunastu... Wszak bywa lepiej? Wszak trafia się lepiej? Traf, że oni dzisiaj? Traf? Czy plan?
Nie czas, już nie czas na domysły: dosyć tego! Czyjeś szeptanie za oknem, w dole. Cicho! Cicho! Daleka za ścianami rozmowa. Trzasnęły drzwi. Kroki, kroki. Głośno idzie gromada po schodach. Stają. Na dole otwierają się cele: jedna, druga, trzecia — gwar. Przez podłogę bije gwar, wzrasta, huczy.