Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

ro, kałamarz. Nietknięta kolacja, zaadresowany list leży pośrodku, zegarek — spojrzał: była pierwsza po północy.
— Tylko godzina — odetchnął z ulgą. — Zły był ostatni mój dzień, złą była ostatnia moja noc. Jak dobrze, że już...
Usiadł na posłaniu znużony, śmiertelnie wyczerpany. Przypomniał sobie, że od obiadu nie usiadł ani na chwilę. Błądził po celi, chodził, godzinami wystawał na jednym miejscu. Resztę sił zabrała mu obłąkana wizja wybawienia, chwilowy poryw do życia. Chciałby już spocząć.
Patrzył na swoją celę z niezmierzonej odległości, obcym już okiem. Spoglądał na nią jak na miejsce obmierzłości, złych myśli, przewlekłej, ohydnej i bolesnej choroby. Dziwił się, że mógł tu wytrzymać tak długo, wiedział, że jużby nie potrafił ani dnia dłużej. Brzydził się dotknąć stołu, sprzętów, z musu oddychał zatrutym powietrzem, duszno mu było w zamknięciu, pełnym zdech-