Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.
143

światła, słońca. Tonął w morzu jasności. Zawahał się, zatrzymał się lot zawrotnego uniesienia. Trwał gdzieś na wyżynach, ważąc się na skrzydłach w przestworzu jak ptak, i długo pławił się w światłości. Ślepił mu oczy, odurzał go blask...
Pierwsza wyraźniejsza myśl była zdziwieniem, czemu się tak dzieje. Czemu ustały niesłychane, rozkoszne przemiany, które jak po szczeblach unosiły duszę coraz wyżej? Zali już to najwyższa moja chwila? — Zali w tym olśnieniu jest ostatnia moja prawda? — I mijało upojenie. Przyszło i odeszło. Była to może jedna minuta, może sekunda. Zmieściły się w niej całe światy, w nadprzyrodzony sposób zdążyły odbyć swoją wędrówkę od samego poczęcia aż do samego końca, niepojęte w wyrazistości każdego z niezliczonych swoich wydarzeń. Jeszcze przed chwilą mógł je wszystkie ogarnąć, każde wyczuć, zrozumieć, zapamiętać. Teraz skłębiły się w jedno mętne wspo-