wiem, nigdy ani na chwilę nie traciłem z oczu celu, do którego zdążałem. Nic mi już nie pozostaje, nic nie zdołam więcej — ustała moja praca. Nie mam sił, nie mam strachu, nie czuję dawnej zgrozy ani powagi tej chwili — nie mam nawet prostej ciekawości. Nie mam do niczego ani chęci, ani niechęci. Za chwilę upłynie czas, który mi pozostaje. Czy go jeszcze dużo? Czy mało? Może już? Wszystko jedno.
Jeszcze jedna jedyna ostatnia blada gwiazdeczka zaglądała do niego przez kraty. Gasła już, znikała i znowu ukazywała się na swoim miejscu, migocąc na poszarzałym niebie. — Długo żegnała go i nie mogła odejść, nie mogła się od niego oderwać. Jeszcze raz spłynął ku niemu nikły, zamierający promyczek. Zawisł w nieskończonej przestrzeni, srebrzysty, przejrzysty, mieniący się jak łza i wsiąkł w szare światło już obudzonego dnia.
Od strony okna posuwał się, skradając
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.
146