się, blady dzień. W drugiej połowie celi żółte światło lampy czyniło jeszcze noc głęboką, dawało złudzenie długich, długich godzin czekania, odkładało wszystko na później, na kiedyś. Uspokajało, radziło nie dbać, zapomnieć — obiecywało godziny spokoju, nęciło, przyzwalało nie myśleć, nie czuwać. Lecz nieubłaganym był wstępujący w swoje prawa dzień. Zdobywał i odbierał nocy piędź za piędzią. Szedł, rósł, wciskał się w kąty, odbierał cienie przedmiotom, roztapiał je, zadawał kłam i fałsz nadaremnym wysiłkom lampy, dobrej, starej towarzyszki tylu, tylu nocy. Brutalnie wpychał się ze swoim ostrym, przenikliwym blaskiem, ze swoją nielitościwą prawdą. Szyderstwem zabijał złudzenia, odpychał wszystko, co jeszcze nie chciało być trzeźwym, przytomnym, rozumnym. Panował już niepodzielnie, zuchwale, pełno go było wszędzie — i nic prócz niego, albowiem przyszła jego godzina. I już nie mogło udawać wierne
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.
147