Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.
148

do ostatka, słabe, nędzne światło lampy. Żółty, bezsilny, już nie świecący jego płomyk zdawał się wstydzić swojego niedawnego kłamstwa. Nędzą swą musiał świadczyć potędze nowego zdobywcy i zamiast kłamanej pociechy, wbrew woli, niósł w sobie okrutną prawdę.
Gdzieś w pobliżu raźnie, ostro ćwierkały budzące się ptaki. Była w tych odgłosach nieodparta prawda życia. Była w tych odgłosach wszechmocna władza śmierci. Wsłuchany w te żywe, pogodne głosy tak zwyczajnie, po swojemu witające dzień, który już nie był jego dniem, zaczynał spostrzegać, że obcy mu już jest ten radosny szczebiot, że go nic nie obchodzi ten nowy, ten jeszcze jeden dzień.

Życie — ludzie — świat, wszystko, co było, co jest, i to, co po tym nastąpi, powolnym miarowym ruchem pełzło gdzieś wdal, malało, kurczyło się, zlewało się ze sobą. Jeszcze gdzieś było, szarzało jak da-