żonym powrozem, ze skrępowanemi rękami — już napoły umarły musi czekać na załatwienie jakiejś — potrzebnej katom formalności. Ktoś podaje komuś jakiś papier, ktoś coś sprawdza, ktoś na coś czeka i dopiero potym ma nastąpić po raz drugi, z całą okropnością, którą tylko raz znieść można — powtórzenie śmierci — to podwójne zabicie...
Błyskawicą przemknął moment pełen okrucieństwa. Coś się zawahało, zawróciło wstecz. Coś się z przerażającą jasnością przypomniało i chciało odżyć. Ujrzał na mgnienie oka potworną czarną przepaść, pełną obłąkanego krzyku.
Jednak nie. Przeleciał i znikł upiór. Ale czarny jego cień padł na duszę. Dotknął jej tylko na jedną sekundę, wszakże nie wydobyła się już z nicości przedziwna radość i to chciwe, spragnione, zgłodniałe witanie śmierci. Jeszcze raz, ostatni raz...
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.
156