jakiejś spowiedzi. Już miał być pominięty, już miał przejść...
Aż w długich dziejach tej ostatniej minuty zrodziło się głębokie i jasne spojrzenie. Zrozumiał swój upór i poniechał go. Rozwarło się w nim coś naoścież. Tam była ostatnia jeszcze tajemnica. Osłaniała się i broniła. Gdy została poznaną, odpowiedziała mu szeptem wyrzutu, w którym było utęsknienie i radość. Spłynął na niego spokój odkupienia, początek jakiejś wielkiej cichości, nie mającej już ani swego biegu, ani swego końca, jak gdyby się już wszystko spełniło.
Przyciągnął do siebie jego oczy wątły, rozwiany obłoczek, który zrodził się przed chwilą z mgły nocnej i zawisł na niebie. Patrzył weń długo w upojeniu jakiejś myśli, która uniosła się pogodna, radosna. Piękna, jak ten obłok poranny, witała ona swój nowy, wynurzający się z mroków dzień. O ty dniu nowy, dniu wieczny!
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.
159