cze było dalekim od swej treści, od prawdy, tak mówił w myśli swojej. By jeszcze choć chwila... Żeby dłużej, jak najdłużej spoczywać w tym niezaznanym, niespodziewanym zespoleniu, w słodkim uśpieniu duszy, która jak dziecko spłakane przycichła na drogiej piersi matczynej.
Obudził go głos muru, który wołał nań i domagał się czegoś. Dźwięki skądsiś zdala biły w mur i biły jak młotem w jego przywarłe do ściany zbolałe czoło. Ocknął się i spostrzegł, gdzie jest: znowu uleciały na szybkich skrzydłach spłoszone mary rzeczy wyobrażonych. Znowu znalazł się wraz z głodną tęsknotą swoją pośrodku płaskiej, ponurej pustki, w głębiach mroku — w ten dzień słoneczny, wiosenny.
Natarczywie stukała ściana. Nie rozróżniając słów, poznawał, że stało się coś ważnego, że jest jakaś nowina, że pilno... Nie śpieszyło mu się jednak do słuchania, do mówienia.
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.