— Daliby mi spokój choć na dzisiaj. Już nie chcę...
— Dla czego „choć na dzisiaj“? Dla czego „już nie chcę“? Odpowiedz! — szybkie znaki więziennego mówienia zdawały się przenikać jego myśli.
Nie odpowiadał. Nie wiedział. Nie chciało mu się z nikim porozumiewać, zdjęła go nieprzezwyciężona odraza do jałowych rozmów więziennych. Byli mu nieznośni ludzie, towarzysze, sąsiedzi. Wymilczał się i pukanie ustało.
Położył się na łóżku twarzą do ściany, przymknął oczy. Głowę miał spracowaną, ból na ciemieniu. Wypoczywał z rozkoszą. Oto nareszcie ustaje zawiłe myślenie. Pusto uczyniło się w głowie. Oby dłużej tak trwać.
Te godziny bezmyślnego znieczulenia były jego jedynym odpoczynkiem w tych kilku ostatnich dniach, od których zaczynało się dlań jakby nowe, odrębne życie, w niczym do dawnego niepodobne. Dnie schodziły na bezce-
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.