tylko dwa krzesła, a pod oknem stał, patrząc w okno, ksiądz, w komży, ze stułą na szyi.
Szybka myśl: — jutro o świcie!
— W imię Chrystusa ukrzyżowanego witam cię, synu, w tej ciężkiej twojej godzinie. — I zanim się spostrzegł, stary ksiądz objął go i ucałował. Potym mówił coś głosem, przypominającym kazania w wiejskich kościołach. Trzymał go prawą ręką dłonią w dłoń, a lewą oparł mu na ramieniu. Patrzeli sobie prosto w oczy. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy przeświadczenie, że są księża, którzy wierzą w to, co robią. Dawniej przypuszczał to tylko, teraz wiedział. Był to stary, tępy, zupełnie nieinteligientny księżyna. Nie umiał przystosowywać się do ludzi. Do niego mówił zupełnie tak, jak się mówi do człowieka wierzącego, prostego, w godzinę śmierci, kiedy się go namaszcza olejami świętemi. Nie umiał mówić własnemi słowami, wciąż była to jakaś modlitwa, gdzie ustawicznie, co dwa słowa powtarzało się: odkupienie, życie przy-
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.