stawać się zaczęła jakimś zagadnieniem akademickim, bynajmniej nie nadzwyczajnym, jakich niezliczone mnóstwo przewinęło mu się przez głowę w tej celi. Blizka przed chwilą prawda zdawała się oddalać. Już nie było w myślach niespokojnego, gorączkowego pośpiechu. Raz po raz spuszczał z oka ten jedyny swój cel i zatrzymywał się na rzeczach innych, trwoniąc na nie skąpy, drogocenny swój czas. Co chwila jednak, ale jakby mimochodem, potrącał o tę dobrze wiadomą sobie prawdę: jutro mam umrzeć — i wówczas budziło się w nim nieśmiałe powątpiewanie.
W przyćmionym pod chmurami myśli rozsądku zaczynały godzić się ze sobą rzeczy sprzeczne i nawzajem się wykluczające. Tuż obok siebie tkwiły w mózgu i ocierały się o siebie. Na chwilę oddalały się, dziwiąc się sobie. Powracały, by bratać się i przyzwyczajać do siebie. Wreszcie zostawały. W jakimś dalekim zakątku mózgu niepokoiło się
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.