wieki rozstawał się ze wszystkim, co ludzkość pozostawiła wyrażone w słowie. Żegnał tę odrobinę wiedzy, którą zdążył zdobyć w krótkim swoim życiu a zarazem i cały przeogromny nieznajomy świat myśli, który unosi się nad życiem pokoleń, coraz bogatszy, coraz wspanialszy, niepojęty w dalekim swoim przyszłym rozwoju. I postanowił nie czytać już więcej — nie będzie czytał już nigdy. Odłożył książkę i wydało mu się, że coś już w nim umarło.
Nagle przewiercił go nawskroś sztych już znajomy — ten, który powrócił — tensam. Ktoś chce wejść do celi — klucz w zamku — kroki kilku ludzi za drzwiami. Ciężko stukają kolby stawianych na podłodze karabinów. Zimne, przenikliwe uniesienie...
Długo nie wie, czego chce od niego żandarm, co mówi. Wreszcie odgadł. Spadł mu ciężar z mózgu i serce zaczęło znowu bić. Ale gdy szedł przez korytarz, zbudziło się w nim gorzkie uczucie zawodu.
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.