Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

powieszą — odpowiedział z prostotą. — W żadnym razie niedozwolono.
Tu wzrok jego padł przypadkiem na małego żołnierzyka, który stał obok na warcie. Na pospolitej twarzy sołdata odbiło się tyle smutku, tyle nawpół dziecinnej zgrozy, że na widok tego nieoczekiwanego współczucia łzy zakręciły mu się w oczach. Patrzył nań przez chwilę, jak na kogoś blizkiego, rodzonego, a ilekroć go mijał, chodząc po krótkiej dróżce, spotykał jego wystraszone, zmartwione i współczujące spojrzenie.
Z jednego okna ktoś mu dawał znaki. Gdy się zbliżał na mgnienie oka wychylała się głowa z górnego lufcika i znikała natychmiast. To on — z nim razem jutro. Kiwał mu głową i jak mógł dawał mu do zrozumienia, że go poznał i że... Cóż tu można, co można wyrazić ukradkowym giestem w takiej chwili? Towarzyszowi walki, towarzyszowi śmierci? Myślał o tym, co przechodzi teraz w samotnej celi ten człowiek prosty, i myśl ta gnę-