jaciela młodości, do człowieka, którego nie widział od paru lat. Był to jedyny jego list. Rodzice mu pomarli, rodzeństwa nie miał, byli jacyś dalecy krewni, gdzieś jakieś ciotki, jakiś wuj, ludzie obcy, którzy o nim nic nie wiedzieli, tyleż co i on o nich. Towarzysze? Co im miał pisać? Jak? Pośredniemi drogami trafiłby do nich — on właściwie nie miał im nic do powiedzenia. Napisać list językiem rewolucyjnym z głośnemi słowami, że „nie żałuje swojego życia“, że „umiera z radością“, że „wierzy w zwycięstwo sprawy“ itd. itd. — było niemożliwością, gdyż list taki zostałby w rękach żandarmskich. Byłoby to niemożliwością i dla tego, że nie napisałby nigdy takiego listu. Nie lubił głośnych słów. Nie lubił podobnych dokumentów, które często przedrukowywały w tym czasie pisma rewolucyjne, ku pokrzepieniu walczących. A właściwie nic innego nie miał im do powiedzenia. Bo i co? Że ich kocha, że pamięta, że prosi, by i jego pamięć
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.