Pociąg ruszył. Nie widzieli się już od trzech lat i nic nie wiedzieli o sobie.
Czuł, że tak bez słowa pożegnania nie może się rozstać z tym dziwnym człowiekiem. Oddawna już tęsknił za nim. Dopiero tutaj zaczął analizować swój stosunek do przyjaciela. Rozumował kunsztownie i pracowicie, ale to jedno tylko wyrozumował, że mu z nim było dobrze, a bez niego źle, i że go potrzebował nieraz, a nawet zawsze. O tej ich przyjaźni należało teraz coś napisać na to ostatnie pożegnanie. W tym celu zamierzył pisanie wielkiego swojego listu. Od paru dni pisał go potrochu; gdy jednak teraz to odczytał, znalazł tam same wspomnienia, trochę im obu tylko zrozumiałych bredni i starych konceptów, ale ani jednego ciepłego, ani jednego poważnego słowa. Rozumiał, że tak nie można i silił się, by przecie po ludzku pożegnać tego drogiego warjata. Nie mógł jednak zdobyć się na nic takiego, coby odpowiadało chwili. Wreszcie szybko, bez namysłu napisał:
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.