Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

Chodził po celi, poszukując myślą zastanawiającej odmiany. Ale myśl nie układała się już w kształt pytania. Było w niej beztreściwe zdziwienie, było wahające się, niewiadomo ku czemu zmierzające usiłowanie. Coś należało odgadnąć, coś miało się przypomnieć. Jakaś rzecz bez imienia zacierała się, oddalała się w zapomnienie. Dopiero co przed chwilą urwała się ważna, rozpoczęta myśl. Coś ją przecięło. Mniejsza o to.
Zdaleka stłumione przypływały jakby urwane odgłosy nieznajomej zastanawiającej melodji. Pochłaniały ją co chwila głośniejsze, rytmicznie wzmagające się i opadające fale tajemniczego szumu. Głębokie oddechy dźwięków wynurzały się kolejno i gasły. Gdzieś tam grają, gdzieś tam wiatr wieje.
Wsłuchany w ciszę, odgadywał w niej słowa, myśli. Wszystko przychodziło zdaleka i działo się gdzieś poza światem dostępnym. Zbliżało się, odsuwało, potęgowało