czepiały go się i przeszkadzały. Ciągnęły ku sobie uwagę, nastręczały lekkomyślne spostrzeżenia. Wciąż, ciągle rozpraszały się myśli: z trudem skupiały się, by przerwać te uparte zapory.
Wszystko, co niepotrzebne, pchało się teraz do głowy. Wydobywały się głupstwa niesłychane, rozpętywały się wyobrażenia, godne obłąkańca. — Gdzieś daleko było światło, była pogodna, rozumna myśl. Jak do niej dojść, jak się opędzić dokuczliwemu robactwu? Walczył i ulegał w walce z okruchami, z pyłem myśli, z nieforemnemi szczątkami obrazów. Przymknął oczy, ścisnął głowę rękami. Zwolna, zwolna uśmierzał się ten chaos. Długo, boleśnie wywłóczyły mu się z mózgu jakby cienkie nici, jakby bezkształtne strzępy. Na moment uczuł rozkoszną pustkę w głowie. Ostrożnie, nie odmykając oczu, poruszał się w kierunku jakiejś światłości. Stopniowo ustalał się w nim jakiś wyraźny i coraz wyraźniejszy punkt.
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.