powróz na szyję. I tak pomarli. To nie jest trudno.
Chodził od kąta do kąta szybkim, drobnym krokiem więźnia, po krótkiej ścieżynce, wydeptanej w ciągu lat przez niewiadomych ludzi. Coś, jak duszący spazm, chwytało go za gardło. Mocna, brutalna dłoń ujmowała go pod szyję i niemiłosiernie zaciskała żelazne palce. Folgowała mu na chwilę i przychodził do siebie, wypoczywał, dysząc ciężko. Aż raz po raz kilkakrotnie zdusiła go tak, że zaszumiało mu w głowie. Ziemia zaczęła kołysać się i uciekać z pod nóg. Mocno trzyma go za gardziel i podciąga ku górze katowska ręka. Dzwoni w uszach, dzwoni, jęczy...
Wyrwał się i jednym skokiem rzucił się do okna. Szybko wsparł się na łóżku, chwycił za kratę i, wisząc na rękach, chciwie wyjrzał na świat. Uderzyła weń rozkoszna fala świeżego, chłodnego powietrza.
Głęboko w dole za wyłamanym zrębem
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.