żółtych fortecznych budynków, za czerwonym murem, istniał wolny, szeroki świat.
Słońce zaszło przed chwilą. Na tej stronie nieba był senny spokój. Łagodne i subtelne barwy, barwy niepewne, bez nazwy i określenia, słały się na tle spłowiałego błękitu. Pasma dymów ciągnęły od ziemi. Płowe, bure, czarne rozpływały się w zmąconym morzu, które zbierało się i rozpłaszczało nizko nad ziemią.
Jasnym płatem wybiegała Wisła z za krawędzi jakiegoś muru. Zalewała swoim łagodnym światłem szeroki kawał widzialnego świata. Daleko kreślił się zielony brzeg. Matowo srebrzyły się kępy wierzb, niewyraźnie tu i tam odcinały się jaskrawsze barwy ludzkich siedzib: białe domki, czerwone dachy gubiły się na mętnej płaszczyźnie. A dalej aż do równej linji horyzontu szła przestrzeń bezbarwna, ni to szara, ni to zielonkawa, podzielona na płaty i smugi, przyćmiona przez dymy, porwana przez wyspy niewyraź-
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.