Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

nych budowli przedmieść. Na kresach widzialnego świata, na tle nieba stały wyraźnie czarne kominy fabryczne.
Krajobraz ten był mu już znany do najdrobniejszego szczegółu. Od tylu miesięcy po parę razy na dzień zatapiał weń chciwe oczy: poznawał płaską, szarą Pelcowiznę, jasny nasyp linji kolejowej, prowadzącej do Mławy, dalekie, ledwo dostrzegalne Marki. Nadewszystko jednak kochał rzekę, jej zmienne oblicze i rozmaite, ruchliwe jej życie. Lubił jej szeroko rozlane, zdaleka przypływające wody. W zmieszanym po stokroć, jednostajnym, szarym jej nurcie wyczuwał srebrne wody górskich strumieni i zaczarowanych jezior tatrzańskich, widział marzącym okiem odbicie murów Skałki i Wawelu. Podążał za szybkim biegiem wód i stawał wraz z niemi w obliczu dalekiego morza... A teraz chciał spojrzeć na nią jeszcze po raz ostatni.
Daleko, na szerokim zakręcie, rzeka bar-