wiła się oćmioną, zmąconą purpurą. Od zielonej klinowatej płaskiej wyspy wody odchodziły już w noc. Zdawały się gdzieś tam zatrzymywać i gromadzić, gotując się do snu. Wyspa stała jakby na granicy dnia i nocy. Płynął ku niej nieprzerwanym wartkim biegiem jasny i pełny nurt, układał się w kręte liljowe smugi i szerokie białawe, zda się, wiecznie stojące płaty. Wielka czarna barka stała pośrodku wód, walcząc z prądem. Biegali po niej z krzykami maleńcy czarni ludzie i mozolili się przy drągach. Lekko opornie, niechętnie napełniał się i wydymał olbrzymi siny żagiel. Pod brzegiem słały się szeroko spoczywające tratwy. Szły od nich lekkie niebieskawe dymy. Jakaś łódeczka gubiła się w przestrzeni wód, zdawała się lękać swej samotności, zdawała się śpieszyć do brzegu.
Smutno i dźwięcznie odezwała się trąbka z poblizkiego obozu. Popłynęła ponad wodą znajoma wieczorna pobudka. Grały
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.