tony, przelewały się zwolna, nieśpiesznie, nieomylnie. Coś obwieszczały światu, a świat słuchał, rozumiał i pogrążał się w smutku i cieniach. Niespodziewanie śpiewne tony przerwał ogłuszający, chrapliwy, nizki ryk. Długim tchem zionął ze siebie swoje potworne wołanie. Zawyły mury i blanki cytadeli długim ponurym echem.
Statek mijał wyspę i już burzył jasne wody, trzepiąc głośno skrzydłami. Na pokładzie pełno ludzi. Jasne, barwne stroje kobiet, śmiechy i okrzyki. Z gwaru wydobędzie się na chwilę wtór basetli, poświstuje flet, cicho jak brzęczenie komara doleci pisk skrzypiec, ktoś tam śpiewa...
Chciwie, ze strasznym naprężeniem patrzył na statek, na ludzi. Za chwilę wszystko zasunęło się za mur i umilkło.
— To z Bielan, dziś niedziela...
Nienawidził tych ludzi — tych żyjących. Tych, którzy dziś od rana bawili się, a teraz w pustocie i wesołości jadą do domu.
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.