Za chwilę miną most i z muzyką i śmiechami zajadą przed przystań, wysypią się na brzeg i pójdą każdy w swoją stronę ulicami Warszawy... ulicami Warszawy... Spokojnie usną po zabawie w cichych domach swoich. I żaden, żaden nie wie. Żaden nie będzie wiedział. Żaden nie spojrzał nawet tu na te mury, na ten straszny dom!
Wciąż dobiegały go tutaj odgłosy życia, nie jeden raz spoglądał ze swego okna na przepływające z muzyką, przepełnione statki i jakże często, jakże często zazdrościł... Ale nigdy nie złorzeczył. Cicho, z poddaniem prządł starą, smutną swoją myśl: żyjcie, cieszcie się życiem, już ja za was tu pocierpię — nie mam żalu, że nikt z was nie wie, choć to dla was, choć to za was...
Teraz przeklinał ten tłum bezmyślny. Rzucał im straszne oskarżenie z ponurej strażnicy swojej.
Zsunął się z okna. W celi było już prawie ciemno. Wionął nań ciężki zaduch
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.