Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

zamknięcia. Tysiąc okropnych, złych myśli. Wstrętny był ich bezład i zajadłe było ich natarcie. Spuścił się tu jakby z wyżyn, z powietrza do obmierzłego lochu, na samo dno. Głową dotyka zimnego nizkiego sklepienia, wokoło ściany blizko, blizko. Gniotą go i miażdżą ciasne mury. Oto zawaliło się coś nad nim. Zasypuje go gruz, piasek. Napróżno mocuje się rękami, nogami; nie może się już poruszyć, już się dusi. Czuje na sobie niezmierzony ciężar, zimny pot zlewa go od nadludzkiego wysiłku. Tchu, tchu... Chce wołać ratunku, lecz nie ma już sił. Resztką świadomości wie, że ratunku już być nie może, i ta pewność pogrąża go coraz głębiej w odmęcie.
W coraz bardziej gęstniejącym mroku wodził się i przemagał z niepohamowaną potrzebą przestrzeni, ruchu, krzyku, światła. Już przychodził do siebie, ale stał jeszcze w tymsamym miejscu, pod oknem, z sze-