roko rozstawionemi ramionami, któremi przed chwilą odpychał walące się nań mury.
Jedyną treścią jego istoty było na teraz uczucie nieznośnego, nie do wytrzymania gnębiącego obrzydzenia. Wstręt targał nim i poniewierał w nim wszystko, wszystko. Ta okropna ciemna nora była obrzydłą dla oczu oderwanych od przestrzeni, dla pragnącej szerokiego oddechu piersi. Ale to było jeszcze niczym. Wobec tej nieubłaganej własnej pogardy dla siebie samego wszelka złość, krzywda, przemoc ludzka były to rzeczy małe, drobne. Rozszalał się w nim jakiś gniew wewnętrzny, rozsadzający duszę. Jasnowidząca pogarda przenikała go nawskroś, nie oszczędziła niczego. Dusza tonęła w plugawym poniżeniu. Nienawidził tych odmętów uczuć i myśli, które przeżył tu w tych czterech ścianach. Rodził się w nim jęk wstrętu, skurcz nieprzezwyciężonej odrazy do tego marnego, jałowego i niegodnego człowieka myślenia. O jakże nikczemnym, jakże
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.