dobre, szczytne chwile. Poznał je w nędzy i poniżeniu, widział je w nagości i w ich prawdzie, bo poszły kędyś precz złocone korony, płomienne aureole i szaty godowe. Patrzały nań w całej swojej obmierzłości spojrzeniem przyłapanego łajdaka. Wszystkie co do jednej stały w zdyszanej ciżbie. Były okropniejsze, były podlejsze od wszystkich prawdziwych zawsze małych myśli, od wszystkich zawsze marnych chwil.
— Wolo moja, siło moja mocna — gdzieżeś ty jest?! Nie umieraj przede mną! Nie opuszczaj! Do jutra, do jutra, do świtu jutrzejszego dnia...
I widział tylko, jak z masy splecionych myśli i zmiażdżonych obrazów wychyliły się na mgnienie oka jakby długie, nędzne, wychudłe ramiona, wyciągnięte ku niebu z nieopisaną zgrozą. Znikły, a w nim zapaliła się jedyna w tych ciemnościach jasna myśl: że przecież jutro umrze, że zanim słońce jutrzejsze wejdzie, ustanie męka i ohyda myślenia.
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.