Właśnie zatliła się na wieczornym niebie pierwsza gwiazda. Srebrzyste, przeczyste światełko płynęło z dalekiej błękitnej otchłani szło ku niemu, wzmagało się, zniżało, coś mu chciało wyjawić, usiłowało naprowadzić go na jakąś drogę, na jakąś myśl. Długo spoglądał w samotną smutną gwiazdę. Pragnął ją odgadnąć, coś z niej dla siebie wywróżyć. Drgała, mieniła się, migocąc w odpowiedzi na trudne, pełne tęsknoty pytanie. Litowała się, patrząc na tę skargę ludzką, daleką...
Pokrzepiła go i dała mu odetchnąć krótka chwila roztargnienia, gdy żołnierz-posługacz wnosił światło. Wiedział, że w parę minut potym przyniosą mu jedzenie, wodę. Czekał, aż się to wszystko odbędzie, i wypoczywał.
Ale razem z posługaczem wszedł wachmistrz i dyżurny podoficer. — Może pan chce czego z miasta? Może ma pan jaki interes, list? Teraz dopuszcza się, można gazetę, wino, może kolację z klubu? Może doktora? —
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.