było, że na długo, na długo. W ten dym wkroczyli z nieubłaganą, nienasyconą, na śmierć i życie nienawiścią. Żaden nie spodziewał się wyjść cało, już nikt nie marzył o tym, żeby doczekać dnia zwycięstwa. Gęsto zaczął padać trup na bruki miast, a tu na stokach cytadeli kopano co dnia dół koło dołu. Przestano już czcić uroczyście każdego poległego towarzysza, bo zatracała się ich liczba i nic nowego nie mówiły ich imiona.
Wówczas już wiedział, że śmierci nie ujdzie. Nie miał jednak wolnej głowy do rozmyślania nad tym. Wiedział i to mu wystarczało. Lekceważył to zagadnienie, jak wszyscy jego towarzysze. Przyjętym było na ten temat kpić i opowiadać kawały. Ten i ów postanawiali nie dawać się brać żywcem. Udawało się to rzadko. Niezawsze można było nosić broń, a bez broni trudno sobie radzić. Stawali przed sądem wojennym i szli na stryk. Pamięta jeden poranek: czytał w cukierni gazetę i wyczytał: — wczo-
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.