niebezpieczeństwo. Pomknęło dalej życie dawne, życie z dnia na dzień.
Oprzytomniał dopiero pewnego wieczora, gdy go na ulicy coś chwyciło z tyłu w potężny uścisk. Już wiedział, co to jest. Tępy, straszliwy cios w głowę, podbite nogi. Leży na nim kilku ludzi. Szpiclowskie kolana gniotą mu piersi. Trzęsie się dorożka przez ciemne ulice. Trzymają go pod ręce, wpół, za nogi. Popędzają i śpieszą się strasznie. Pilno im wyjechać z ciemnych ulic robotniczej dzielnicy.
Ale walka jeszcze wre, jeszcze lecą przez głowę myśli zuchwałe. Bystro orlim wzrokiem patrzy po ulicy, patrzy, czy nie spotka którego. Niech tylko spotka, niech się tylko da zobaczyć! Ale puste były ulice. Przejechali koło domu, gdzie o tej porze było zebranie przed jutrzejszą wyprawą — dziesięciu ludzi z bronią. W bramie nikogo — traf. Zawsze ktoś pilnuje — dziś nie. Traf. Wówczas jakby na plecach dorożkarza, jakby
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.