na jego numerze kreślić się zaczął tajemniczy, magiczny znak. Zmieniał się, skręcał, układał, ale już go całą swoją istotą rozumiał. Tak, to już — pomyślał. Wjechali w jasno oświetlone ulice, pełne policji i patrolów, wjechali do cyrkułu. Tak, to już — myślał i był spokojny.
W godzinę później ci sami szpicle z drugą dorożką pełną żołnierzy, jadącą za niemi tuż, wieźli go do cytadeli. Na rękach miał kajdanki, w duszy rezygnację. Już nie walczył.
A gdy się zagłębili w ciemne pustkowie Placu Broni, banda ludzi opadła dorożki. Zagrzmiały ukochane wystrzały. Bryznął mu w samą twarz wysadzony z czaszki mózg szpiclowski. Pokotem legli wszyscy co do jednego. Poszli potym na przełaj ku Powązkom przez morze ciemności, on w kajdankach na rękach, oni z bronią gotową. Nieśli i trzy zdobyte karabiny, które porzucili, wykręciwszy zamki. Po drodze rozbrajali jeszcze policjantów i rozeszli się w róż-
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.