Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

miejsc, do innych ludzi. A najprędzej — że już się zbliżył jego przeznaczony kres. Zamyślał się często, dumał o czymś — teraz dopiero wie, o czym to było.
I niezadługo znowu go wieziono przez ulice Warszawy. Jechał z nim prosty stójkus i dwuch marnych, nędznych żołnierzyków — nie miał rąk związanych, nie pilnowali go szczwani szpicle, nie jechały za nim tęgie, dzikie chłopy, wołyńcy... W biały dzień go wzięli, przy ludziach znajomych, wszyscy o tym wiedzieli, a wieczorem, gdy mijał tosamo miejsce, miejsce wybawienia, zlane posoką szpiclowską, nie wystąpiła z podziemi żadna piątka. Głucho tętniał most na fosie fortecznej, ze zgrzytem otwarła się ciężka brama. Ot i koniec.
Długo wypoczywał w początkach tego nowego swojego życia po wszystkich przejściach upłynionych dwuch lat. Długo nie żyła, nie ruszała się z miejsca strawiona, znużona w walce dusza. Spał wówczas po