Tak samo było i tego wieczora. Tymczasem usłyszał, jak otwierają drzwi do sąsiada. Wyprowadzono go, poszedł kędyś korytarzem. Żal, gorzki wyrzut. Odpędziły one precz rozważanie własnej sprawy, własnej doli. Bił się pięściami po głowie. Jak można było opuścić człowieka w tej strasznej chwili? Nie powiedzieć mu dobrego słowa, nie dać ani znaku pamięci, współczucia! A teraz już go zabrali. Zginie samotny, opuszczony, — bez słowa pożegnania. Nikt o nim nigdy nie wspomni, o bandycie, chyba z przekleństwem i odrazą. Bolała go ta krzywda. Jednak po kilku minutach powrócił do celi sąsiad. Odrazu zaczął pukać głośno, szybko, radośnie: nie powieszą — katorga — wiwat Skałłon! — I stukał jeszcze długo, długo, nie mogąc się uspokoić. A gdy mu nikt nie odpowiadał, zamilkł.
Od tego wieczora ocknęło się w nim życie wewnętrzne, a raczej wyszło na jaw z ja-
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.