leżał do dwuch partji, bywał jednocześnie w trzech miejscach naraz. W rezultacie, czemu się sam dziwił, nikt go naprawdę nie znał ze wszystkich tych donosicieli. Wreszcie naostatek wprowadzono podstarzałą kobiecinę, ubogo ubraną, bez jednej ręki. Poznał ją natychmiast. Nawet pamiętał, jak się nazywała, czytał bowiem opis tego wszystkiego w gazetach. Żal mu się zrobiło kobieciny. Postrzelił ją któryś w zamęcie, może on sam. Znowu zaczęło się czytanie jej zeznań z protokułu policyjnego, zwyczajne, nudne. Tak, to ona, tasama. Wdowa, praczka — teraz już nie pierze. Z czego żyje, kto o niej pamięta? Patrzał na nią przez ten czas, i ona wlepiła w niego stare, zmęczone, smutne oczy. Coś mu chciała temi oczami powiedzieć. Dużo, dużo... Że go poznała, że pamięta. I o swojej niezasłużonej krzywdzie, o nędzy, o głodnych dzieciach i jeszcze o czymś. — No, gadaj, to był on? Ten, co tu siedzi, był tam? Strzelał? — Nie — Patrz
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.