dobrze! — Nie. — W policji zeznałaś, że był wysoki i jest wysoki, że był czarny i jest brunet, że on dowodził, i to prawda, bo to jest starszy, oficer od bojowców. No, gadaj, gadaj prawdę, bo z sądem wojennym niema żartów. — Nie. — Rękę ci odstrzelili! — Nie, tego pana tam nie było. — Przysięgniesz? — Przysięgnę. — Wyprowadzić!
— To już wszystko, — spytał, — mogę sobie pójść? — O nie, musimy jeszcze pogadać. Jeżeli pan sam chce się gubić, to naszym obowiązkiem jest pana ratować. Tak nie można. Nabroił pan, to prawda, ale wszystko można odkupić. Życie też coś warte... — No, dajmy pokój tej filozofji, panie pułkowniku, nie każdy się nadaje do ochrany. — Co znowu? O tym niema mowy! — odrzekł pułkownik z obrzydzeniem — ale czy pan wie, że pana powieszą napewno, że żadna kasacja, ani żadne ułaskawienie nie może mieć miejsca? Nie chcę pana straszyć, mówię tylko, jak jest. Tyle dowodów... —
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.