Strona:Andrzej Strug - Pieniądz T. 1.djvu/12

Ta strona została przepisana.

i rozrywane na płaty, kłębiły się chmury nisko nad lodowcami, pełzały po śniegu, kryły się w czeluście skalne, w czarne przesmyki, przewalały się przez zębate granie i darły się na strzępy, słały się, jak dymy.
Przez cały dzień, przez całą noc wył wicher, siekł w szyby gradem, zalewał je strugami deszczu, w ciągu jednej nocy oblepił tafle szyb grubą warstwą mokrego śniegu. Groził śnieg wypieszczonym orchideom i wspaniale rozwijającym się różom. Kwiaty stały spokojnie za grubą taflą w rozkosznem cieple wnętrza i urągały wichrom i śniegom.
Niebaczne kwiaty! Nieświadome, piękne i bezsilne... Zaufały opiece człowieka, spokojnie patrzą na mroźną śmierć, czyhającą na nie zbliska. Pełne potęgi i bujności życia, roztwierają kielichy, rozchylają wątłe płatki ku duszącym, zimnym lodowcom.
Jak ona... W czyją potężną opiekę uwierzyła ona? Kto czuwa nad jej niesłychanem, rozmarzonem życiem, które niepodobnem jest do człowieczego istnienia? Kto ją prowadzi wśród wiecznie samotnych wędrówek po szerokim świecie i wśród zawsze samotnych marzeń?
Wiecznie sama jedna. A jednak ufa, że kiedyś pozna i zgłębi tę siłę tajemniczą, która każe jej męczyć się i czekać długie lata. Wie, że przyjdzie ów moment najwyższy, kiedy odsłoni się wszystko, co ukrywa się za mgłą — jak teraz góry. Ogarnie ją nowe życie, spotka ją coś