w siódmym niebie i opowiadał, jak za najlepszych swoich czasów. Siewierski śmiał się, jak warjat. Męczyło go to, kaszlał, dusił się, bo od zbyt dawna już się nie śmiał. Picie nie działało na niego zupełnie, ale radował się głęboko, z wdzięcznością, że świat, ludzie i życie istnieją, jak istniały. Cieszył się, jak gdyby odzyskał wzrok i po wielu latach ślepoty ujrzał znowu obraz życia. Życie jest, bo istnieje naprzykład wszędzie na świecie taki oberwus i psi syn, czyli ukochana Prycza, bo Warszawa stoi na swoim miejscu, bo obok wielkich i ponurych zjawisk istnieją i rzeczy drobne, codzienne, szare, głupie i strasznie miłe. A na tych rzeczach właśnie stoi świat.
Prycza gadał o tych małych sprawach z dowcipem i humorem człeczyny, który ze wszystkiego sobie kpi i którego najmniej obchodzi własna osoba. Nie miał żadnych tajemnic, nie wstydził się niczego, nie żałował niczego, nie szanował nikogo i niczego nie pragnął, prócz pustego życia z dnia na dzień, jeno pod warunkiem, żeby w każdym dniu była co najmniej jedna kobieta, mniejsza o to jaka, i co najmniej parę butelek, co do których był wybredny. Ażeby to mieć na codzień, codziennie trochę malował i to nawet zupełnie przyzwoicie. W opinji uchodził za wielki, beznadziejnie zmarnowany talent i nic sobie z tego nie robił.
—...Paryż — dobry i Paryż na jakiś czas. Nabyłem się tam i niktby mnie już tam po raz drugi nie napędził. Dopiero w Warszawie żyć nie umierać! Dobrześ zrobił, żeś wrócił. Będą cię tu szkalować, bo o tobie za głośno, ale to przecie tym przyjemniej. Nasi od Żaby zawsze cię przygarną, bo my żyjemy dla siebie,
Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/14
Ta strona została przepisana.