Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/18

Ta strona została przepisana.

— Głęboka racja, mowię zupełnie serjo. I dziękuję ci za dobre słowo. A floty ci nie potrzeba?
— Floty mi nigdy nie potrzeba, teraz zaś muszę zapłacić za pracownię i w tym celu do ciebie przyszedłem, bo mi z Paryża pisali, żeś podobno wyjechał. Lubię cię i kto wie nawet, czy nie kocham, ale interes interesem. Czasami też trzeba być na serjo.
— Ależ owszem, droga Pryczo. Ile tylko chcesz.
— Nigdy nie chcę więcej, niż mi na razie potrzeba. Ale — wiesz? Dopytuje się tu chwilami o ciebie pani Narcyza.
— A gdzież ty ją widujesz? Może i ona już wysiaduje u tego Żaby.
— Co znowu! Taka hrabina! Ona tylko toleruje sztukę i czasami, jak ją spotykam na ulicy, zaczepi mnie i od niechcenia spyta o ciebie. Była w Paryżu. Nie widzieliście się?
— Nie.
Z tonu odpowiedzi wyczuł kolega Prycznicki, że się wybrał nie w porę z panią Narcyzą, więc zaczął się żegnać, tymbardziej, że obie butelki były puste. Z prostotą przypomniał o pożyczce, wziął tyle, wiele mu było potrzeba na komorne i poszedł, a chociaź go nikt nie zapraszał, obiecał przychodzić częściej.
Siewierski odprowadził go do drzwi, pożegnał najserdeczniej i zapomniał natychmiast o jego istnieniu i o wszystkim, co mówił. Przez chwilę jeszcze plątała się mu w myślach cudna pani Narcyza. Przebiegły mu przez pierś łaskotliwe płomyczki — jak niegdyś. Uśmiechnął się smutnie. Ziewnął i zasiadł na całą noc do czytania. Wyciągnął z półki, nie patrząc, pierwszą lepszą