enealogję arystokracji warszawskiej, a pocichu uprawiał dobroduszny i niekosztowny szantażyk na osobach znakomitszych w towarzystwie. Reszta, byli to artyści lub eks-artyści i w przeważnej części starzy znajomi lub koledzy Siewierskiego.
Przyjęto go u Żaby z otwartemi rękami i traktowano z widocznym szacunkiem. Pomimo ustalonych w kompanji ultra wykolejeńczych zasad, Siewierski był to bądź-co-bądź głośny i uznany raz nazawsze artysta. Ten i ów gotował się wprawdzie zawczasu do przejechania się po tej sławie, ale na razie ujęła wszystkich czarująca prostota, z jaką „mistrz“ zasiadał w ich gronie i godził się bez najlżejszego skrzywienia, a nawet z widoczną niekłamaną radością na wśzystko, co się tam działo.
W istocie, Siewierski zupełnie szczerze lubował się widokiem ludzi, dla których nie istniały żadne dramaty ani żadne bóle. Zastanawiał się nad tym, jacy też ci ludzie są tam gdzieś po swoich norach, sam na sam ze sobą. Obawiał się, że u Żaby odprawiają oni swoje oficjalne godziny filozoficzne, coś w rodzaju jakiegoś nabożeństwa, czy utwierdzenia w wierze, a pozatym dręczą się i trapią i coś tam szanują — jak każdy. Cynizm ich uważał za najwyższą mądrość, do jakiej dojść może człowiek. Był zupełnie szczery, kiedy zazdrościł im i uważał się za niższego. Niestety, nie potrafił dostroić się wewnętrznie do ich poziomu. Uczył się dopiero i zdołał zaledwie ich naśladować. Ale postanowił się przemóc i przemagał się. Podawał rękę i zadawał się za panbrat z Czaprańskim i Michorewiczem, słuchał bez skrzywienia pornograficznych subtelności Pryczy lub opowiadań muzyka i kompozytora
Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/21
Ta strona została przepisana.