Jeszcze nie wiedział, na co mu tego życia. Sztuka? Malował dużo, ale od paru już lat, od tamtego czasu nie żył sztuką. Nie widział przed sobą żadnej drogi. Chciał jednego: nie cierpieć i nie bać się bólu, który każdej chwili mógł przyjść niespodziewanie. Był, jak chory, który marzy tylko o jednym — żeby go nie bolało.
Po powrocie ani razu jeszcze nie przyszedł znajomy moment „logiczny“. Zbliżał się raz jeden, obudził go wczesnym rankiem. Ocknął się i odrazu pomyślał: teraz. Ale przez niezbadane skojarzenie myśli stanął mu przed oczami obraz, o którym wyobraźnia jego’ oddawna już zapomniała ze szczętem.
Była to biała cela, twardy materac, dużo przenikliwego światła, naokoło miękka, poddająca się z łagodnym oporem, niezwalczona sznurowa sieć. To okropne widmo ostrzegło go. Zaczął natychmiast uważać to wszystko za sen. Brauning nabity jedną kulą spoczywał w komodzie i nie przyszło mu nawet do głowy zajrzeć do niego.
Pokochał kwiaty i malował je zapamiętale i bezmyślnie. Potym leciał do Żaby, wysiadywał godzinami wśród dymu, zgiełku, kawałów i pijackich wywnętrzań i z tępym zamętem w głowie powracał do domu. Czytywał wiele, do późnej nocy i po nocach, z upodobaniem trzymał się niezmiernie starych roczników Bibljoteki Warszawskiej, które od niepamiętnych czasów pleśniały w szafach. Spał twardo, jadał dużo i coraz mu było lepiej i spokojniej w tym drzemiącym i szarym trybie życia. Wkrótce zapomniał o tym, że dopiero co powrócił
Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/23
Ta strona została przepisana.