Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/27

Ta strona została przepisana.

umarły. Siewierski stał przed ogniem, pilnując, aż dopalą się ostatnie resztki. Otworzył okno i wypoczywał w strugach mroźnego powietrza. Wypędzał duszący zapach, czekał ponuro, spokojnie, jak kat, aż uleci z ofiary ostatni dech życia.
Jego myśli stały się zimne, złe. Potrzeba mu było zemsty, upustu dla nagromadzonej ku czemuś, ku komuś zajadłości. Stał w miejscu i rozglądał się wokoło, jakby czegoś poszukując, jakby kogoś się radząc. Cóż uczynić?
Widział w dole pod sobą białą od śniegu ulicę i mrowie czarnych, ruchliwych ludzi. Tuż za oknem ośnieżone dachy, dymiące kominy, wieżę kościoła, wypiękniałą przez tę noc zadymki, ubraną w pasma śniegu na gzymsach, po załamkach. Rozejrzał się po dwuch ścianach, zawieszonych obrazami.
Ze złą radością podszedł do sztalugi, na której było już wykończone wczoraj studjum orchidei i długo wpatrywał się w swoje dzieło przenikliwym wzrokiem. Był zadowolony. Kwiaty dyszały niepokojem i trucizną. Takich kwiatów nie wydała natura i nie wytworzył ich jeszcze człowiek aż do takich granic. Mniejsza o to, są właśnie takie, jakiemi być powinny.
Wziął za pędzel i czerwoną farbą położył datę i podpis. Zadzwonił i kazał wołać natychmiast ramiarza. Spieszył się, niepokoił się i niezmiernie był z czegoś rad.
Kiedy przyszedł ramiarz, wybrał oprawę, kazał mu zabrać obraz i w trzy godziny skończyć robotę.
— Wiesz pan, że się nie targuję?