— Wiem, wiem, proszę pana, musi być, będzie gotowe.
— A odeszle pan natychmiast pod tym adresem. Będzie tu list. — Napisał bez namysłu parę wierszy, zalepił, zaadresował i kiedy ramiarz wyszedł, zabrawszy obraz, w jednej chwili uczuł rozkoszną ulgę.
Czekał wesoło, bez cienia niepokoju, ze złośliwą radością. Niczego się właściwie nie spodziewał, ale miło mu było, że się zdobył na czyn stanowczy. Teraz miał niezłomną pewność, że dobił wroga.
Chodził sobie po pracowni i bezładnie czynił różne dociekania nad własną osobą. Zdawało mu się, że całe jego życie wewnętrzne leży przed nim odsłonięte i wyraźne, jak szematyczny przekrój anatomiczny. Nareszcie wszystko zrozumiał. Spostrzegł, że choroba jego nie była żadnym nieuleczalnym nieszczęściem, tylko prostym (zapewne w pewnej mierze tragicznym) nieporozumieniem. Sam sobie winien. Bał się rozważać, nie ośmielił się nigdy dotknąć tego swojego dramatu zwyczajnie, jak się dotyka rzeczy zwyczajnej. Oddawna mógł już być w jego życiu ten dzień odrodzenia. Wystarczyło jednego porywu, jednego śmiałego giestu. Wszystko czynił, wszystkiego próbował, nie potrafił tylko być twardym.
Odtąd potrafi. Już go nic w życiu nie zaboli naprawdę. Będzie odważnym, brutalnym, bezczelnym. I sam na sam ze sobą znowu się będzie ze wszystkiego śmiał, jak to robił przedtym. Znowu będzie szczęśliwy, jak był, zanim...
W istocie już był tym szczęśliwym. Śmiał się, ga-
Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/28
Ta strona została przepisana.