Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/30

Ta strona została przepisana.

— No, dosyć tego — przemówił do niego dobrotliwie. — Teraz będziemy żyć. Rozumiesz? Po waszemu, po dawnemu. Za wszystkie czasy! Nie bądż no głupi! Co mi tu stoisz, jak karawaniarz?
I roześmiał się wesoło, życzliwie. Tamten roześmiał się również i odrazu zmienił się cały. Stał się piękny, spojrzał pogodnie i wesoło.
— A widzisz — rzekł z tryumfem Siewierski i wyszedł.



Leciał czas, jak na skrzydłach, zawrotnie szybko, górnie, ponad wszystkim, co tam tylko było na świecie. Zlewały się dnie z dniami. W obłędnym upojeniu wszystko zasnuło się jakby złotą mgłą.
Siewierski ukorzył się przed panią swoją, na nowo się w niej rozkochał i w skrusze żałował za swoje dawne winy.
Nie mówili zresztą o tym zupełnie. Ujmująco dyskretnie dała mu do zrozumienia, że tego nie chce.
Odkrył w niej coś, czego nie było dawniej. Szczerość w spojrzeniu, subtelną serdeczną czułość i niezmiernie wyczuloną delikatność wobec jego spraw i przejść. Znikła żywiołowa, niepohamowana porywczość, brutalny egoizm i ten odcień pogardy ku wszystkiemu, co było poza nią, którego w niej nie rozumiał i niecierpiał kiedyś. Cieszył się z tego i nie wątpił, że ta przemiana jest i szczerą, i ostateczną.
Zresztą pozostała, jaką była. Zdawało mu się, że rozstali się wczoraj. Tylko złote włosy wydały się być jeszcze bujniejsze, a zielone oczy jeszcze ogromniejsze. W tej najzupełniejszej i skończonej dojrzałości, od któ-