łów: Rzecz o ohydnym szczególe pana Bosakiewicza i o centralnym miejscu pana Kopki.
Kochankowie czytali pisma i bawili się wyśmienicie. Nic ich nie obchodziły ani wymyślania, ani obrona.
Siewierskiemu zdawało się, że jest poza całym światem, a raczej gdzieś jakby na innym świecie. Wycofał się ze wszystkich znajomości i stosunków, nie wpuszczał do siebie nikogo. Nurzał się w niezgłębionych urokach pani Narcyzy, był jej najszczęśliwszym niewolnikiem. Było mu wciąż nietylko dobrze, ale jak najlepiej. Ciężył mu tylko chwilami w głowie nieprzerwany czad upojenia. Jak nałogowy pijak nie odrywał się od kielicha, choć czuł, że ginie. Najwyższą ulgą było dla niego, że nie myślał, nie pamiętał, nie cierpiał. Z potworną rozkoszą śmiał się ze swojej eks-tragiedji — jak gdyby to była bajeczna farsa, której sens prawdziwy dopiero teraz ogarnął.
Pani Narcyza rzuciła projekt wyjazdu za granicę, nad jeziora włoskie, może do Szkocji, może gdzieindziej — wszystko jedno. Było to wszystko jedno, gdyż gdzieś za granicą, w cichości, miał się odbyć ich ślub, o czym nie mówili zbyt wiele, ale co rozumiało się niejako samo przez się. Wybierali się tedy w drogę.
Pewnego wieczora, idąc do Narcyzy, Siewierski spotkał postać złowrogą. Głęboko i przenikliwie spojrzał mu w oczy i rozminęli się. Tamten go nie spostrzegł, czy nie poznał, ale Siewierski nasrożył się, potym roześmiał się głośno i urągliwie. Ale czad na chwilę uleciał z głowy i zawisł nad nim moment świadomości i pamięci. Coś się w nim zachwiało. Jakiś wielki i po-
Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/35
Ta strona została przepisana.